Tadeusz Borowski – Opowiadania – Streszczenie

Opowiadania Tadeusza Borowskiego poświęcone są wojennym i obozowym przeżyciom pisarza. Borowski został aresztowany w lutym 1943 roku i przeszło dwa lata przebywał w obozach koncentracyjnych w Oświęcimiu, Dautmergen i Dachau.

Pierwsze tytułowe opowiadanie Pożegnanie z Marią to obraz życia w okupowanej Warszawie. Były to lata bezwzględnej walki o byt, o przetrwanie, ustawiczne zabiegi i zdobycie żywności, opału i odzieży. Ludzie handlowali wszystkim, co można sprzedać, a więc mięsem, wędlinami, ubraniem, wapnem i bimbrem. Narrator Tadek pracuje w firmie budowlanej jako magazynier i księgowy. Zarobione pieniądze przeznacza na studia polonistyczne na podziemnym uniwersytecie. Przygotowuje też wydanie tomiku poezji.

Tadek pracując w firmie budowlanej ciągle styka się z nielegalnym życiem gospodarczym, pokątnym handlem, łapówkami, oszustwem.

W tym procederze biorą udział właściciele przedsiębiorstw, urzędnicy i robotnicy, którzy czasem ukradną parę worków cementu i sprzedadzą je nielegalnie ale za to taniej i na własny rachunek. Niemcy też uczestniczą w tych nielegalnych interesach. Handlują nawet żywym towarem, a mianowicie sprzedają porwanych w łapankach ulicznych ludzi. W ten sposób bogacą się zarówno niemieccy dostawcy oraz właściciele firm, drobni spekulanci współpracujący z wrogiem.

Narrator Tadek handluje cementem i bimbrem, który sprzedaje jego dziewczyna Maria. Zawiera ona nielegalne transakcje z ukrywającymi się Żydami. Pewnego dnia, gdy Maria wyszła na miasto, by roznieść bimber w umówione miejsca, została aresztowana i wywieziona do obozu. Tadeusz dostrzegł ją w aucie, wciśniętą w tłum, obok żandarma. Dostrzegła go i patrzyła z natężeniem w jego twarz. Chciała coś powiedzieć, ale zachwiała się i omal nie upadła.

Kolejne opowiadanie U nas w Auschwitzu ma formę listów pisanych do ukochanej Marii, znajdującej się wówczas w sąsiednim obozie Brzezince. Tadek uczestniczy wówczas w kursach sanitarnych. Opisuje normalne obozowe życie, zabiegi o zorganizowanie na kolację choć jednego kawałka kiełbasy na pięć osób, białego chleba i margaryny. Załatwiać pomyślnie wszelkiego rodzaju interesy mogli tylko więźniowie od dawna przebywający w obozie.

Narrator opisuje funkcjonowanie obozowego puffu, w którym znajduje się piętnaście kobiet. Do środka można jedynie się dostać na podstawie specjalnej karteczki, która stanowi nagrodę za dobrą pracę. Oczywiście handel tymi przepustkami jest stosowany na szeroką skalę.

Tadeusz zastanawia się, jak udało się hitlerowcom zastraszyć miliony ludzi, którzy biernie idą na śmierć, głodują, poddają się torturom. Cóż to za dziwne opętanie człowieka przez człowieka: Jakże to jest, że nikt nie krzyknie, nie plunie w twarz, nie rzuci się na pierś? Ilustruje to opis następującej sytuacji. Dziesięć tysięcy mężczyzn czekało przed bramą na transport więźniów. I wtedy nadjechały samochody pełne nagich kobiet, które wyciągały ramiona i krzyczały Ratujcie nas! Jedziemy do gazu! Ratujcie nas! I przejechały obok milczących mężczyzn, z których ani jeden się nie poruszył, ani jeden nie podniósł nawet ręki.

Podstawą funkcjonowania ludzi w obozie jest nadzieja, która każe człowiekowi wierzyć, że wojna się skończy, że nadejdzie inny świat, że wrócą prawa człowieka. Ta złudna nadzieja spowodowała, ze pewien Żyd z Mławy, pracujący przy transporcie kierowanym do gazu spotkawszy swego ojca powiedział do niego, aby wykąpał się w łaźni, a potem pogadają, chociaż wiedział, że ta łaźnia, to właśnie komora gazowa.

Narrator przedstawiając obozowe życie nie godzi się z nim, chociaż jest bezsilny. Pracujący przy paleniu ciał dawny znajomy opowiada, że wymyślił nowy, lepszy sposób palenia ciał: … bierzemy cztery dzieciaki z włosami, przytykamy głowy do kupy i podpalamy włosy. Potem pali się się samo i jest gemacht. Wówczas Tadek winszuje opowiadającemu z ironią i bez entuzjazmu, myśląc o obozie i o całym świecie jak o wielkiej, pełnej absurdu grotesce.

W opowiadaniu Ludzie, którzy szli narrator ukazuje codzienne życie obozowe, przytacza wiele przykładów przystosowania do okrutnych, obozowych praw. Oto na rampę przyjeżdżają wciąż nowe transporty ludzi, którzy kierowani są wprost do gazu. A tuż obok jest rozgrywany mecz piłki nożnej. Narrator stwierdza: Wróciłem z piłką i podałem na róg. Między jednym a drugim kornerem za moimi plecami zagazowano trzy tysiące ludzi.

Jednym z najbardziej wstrząsających obrazów obozowego okrucieństwa jest opowiadanie Proszę państwa do gazu. Utwór rozpoczyna się opisem odwszawiania, kiedy to cały obóz chodził nago, ponieważ ubrania też były poddane dezynfekcji. Obóz jest wówczas szczelnie zamknięty, komanda nie pracują, a więc od rana czeka się na obiad, je się pączki, odwiedza przyjaciół. Narrator Tadek z szokującym cynizmem stwierdza, że więźniowie pozbawieni są nawet codziennej rozrywki, ponieważ nie nadchodzą nowe transporty i droga do krematorium jest pusta.

Tadeusz Borowski przedstawia zanik wszelkich ludzkich zachowań i instynktów na przykładzie młodej kobiety, która nie przyznaje się do swego kilkuletniego dziecka. Dziecko biegło za nią krzycząc mamo, mamo, ona jednak uciekała, krzyczała histerycznie to nie moje dziecko. Łudziła się, że w ten sposób uratuje własne życie, że nie pojedzie autem do krematorium, lecz pójdzie pieszo do obozu. Ta postawa młodej matki rozwścieczyła pracującego przy rampie Andrieja, marynarza z Sewastopola, który uderzył kobietę, a kiedy upadła podniósł do góry za włosy mówiąc: … To ty od swego dziecka uciekasz! Potem wrzucił ją wraz z dzieckiem na auto.

W tym samym transporcie znajdowała się młoda, piękna dziewczyna, która zapytała Tadeusza dokąd ich powiozą. Nie uzyskawszy odpowiedzi domyśliła się jednak i śmiało po schodach wbiegła do auta, mimo że ktoś próbował ją zatrzymać. Kto zgłosił się do pracy na rampie musi dotrwać do końca rozładunku. Wiele kalek, sparaliżowanych, nieprzytomnych wrzuca się do auta razem z trupami. Nie pojadą już do komory gazowej, lecz spalą się żywcem.

Przy rozładowywaniu ostatniego w tym dniu transportu ręka zmarłego człowieka zawarła się kurczowo wokół dłoni Tadeusza. Wyszarpnął on ze strachem swoją rękę, schronił się pod wagon, zwymiotował. Potem pomyślał z ulgą: Wciąż umierają inni, samemu się jeszcze jakoś żyję, ma się co jeść, ma się siły do pracy, ma się ojczyznę, dom, dziewczynę.

Kiedy wracają do obozu z kominów krematoriów ciągną potężne słupy dymów. Transport, który przed chwilą rozładowywali już się pali.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.